Vientiane, stolica kraju z nieskończoną ilością świątyń
Monika Suchoszek
Nasza podróż do tego miasta nie należała do najłatwiejszych. W skrócie wyglądało to tak, najpierw poranny rejs łódką z Don Det do Nakasong, następnie autobus do Pakse, gdzie mieliśmy mieć przerwę na lunch. Zamiast tego, autobus jadący do Pakse w pewnej chwili zatrzymał się na poboczu drogi i kierowca wytłumaczył nam, że mamy się przesiąść do kolejnego, który już na nas czekał. Tak oto, razem z 6 innymi pasażerami wylądowaliśmy w lokalnym autobusie, gdzie nikt nie mówił po angielsku i jechaliśmy tak bez żadnej przerwy przez kolejne 7godzin! Nie byliśmy na to zupełnie przygotowani. Czasem autobus na moment się zatrzymywał i nagle do środka wbiegały kobiety sprzedajace jakieś mięsa, jajka balut, dziwne przekąski, których nie miałam odwagi kupować w ciemno. Innym razem autobus się zatrzymał, ktoś gdzieś wybiegał i po chwili wracał z czymś w ręce a my nie wiedzieliśmy co się dzieje. W pewnym momencie zatrzymałam prawdopodobnie biletera i na migi wytłumaczyłam, że muszę pilnie skorzystać z toalety co skończyło się tym, że zatrzymał on autobus i zapytał w pobliskim sklepie czy moge skorzystać z toalety na zapleczu, ehhh porażka! Tyle godzin bez nawet jednej normalnej przerwy i bez jedzenia zupełnie zniszczyło nasz humor. Do Thathek dojechaliśmy już po zmroku i od razu udaliśmy się na poszukiwania noclegu, jak najbliżej dworca autobusoweg z którego jutro ponownie ruszymy, kolejnym autobusem do Vientiane. Jakże byliśmy szczęśliwi, gdy zaraz przy dworcu znaleźliśmy kilka straganów z jedzeniem i nawet miękki chlebek udało nam się kupić :) Po ok 15min znaleźliśmy również czysty hostel w dobrej cenie więc zaraz po kolacji oraz prysznicu, zapadliśmy w kamienny sen. Następnego dnia z samego rana wyruszyliśmy do Vientiane autobusem VIP, który na szczęście okazał się bardzo komfortowy i tym razem mieliśmy kilka przerw, w miejscach gdzie były toalety i stragany z jedzeniem, czyli wyglądało to tak, jak prawie zawsze. Po 6.5 godzinach jazdy wysiedliśmy na Southern Bus Station w Vientiane, 12km od centrum miasta. Po raz kolejny musieliśmy wziąć tuk-tuka do naszego hostelu, kierowcy wewnątrz stacji autobusowej żądali za to 60 000 Kip, my natomiast wyszliśmy poza teren dworca i od razu znaleźliśmy wielu kierowców tuk-tuków, którzy zgodzili się od razu na 30 000 Kip. Zatrzymaliśmy się w Vientiane 3 dni aby to właśnie tutaj obchodzić laotański Nowy Rok! :)
W Vientiane znajduje się mnóstwo światyń buddyjskich i pierwszy dzień naszego pobytu, spędziliśmy na ich odkrywaniu i poszukiwaniu tej ulubionej. Wejście do większości z nich jest bezpłatne, za wyjątkiem Phra Keo oraz Wat Sisaket. Pierwsza z nich, widoczna poniżej, jest teraz przekształcone w małe muzeum ze sztuką religijną Laosu. Zieleń dookoła tego muzeum była niezwykle zadbana i było to bardzo ciche i przyjemne miejsce :)
Druga, odwiedzona przez nas świątynia była dość wyjątkowa, charakteryzowała się ścianami na których znajdowały się rzędy małych półeczek wypełnionych maleńkimi posągami Buddy (są ich tam tysiące!). Również wewnętrzne mury otaczające teren świątyni, wypełnione były ponownie posagami Buddy. Światynia ta wyróżniała się również innymi kolorami, które były bardziej stonowane z mniejszą ilością złota oraz jaskrawych kolorów.
Po odwiedzeniu około 10 innych światyń zauważyliśmy, że wszystkie buddyjskie świątynie przyozdobione są motywem węża smoka, zwanym naga, który chroni miasto oraz żyje w rzece Mekong. Mnichowie wciąż zajęci byli czyszczeniem oraz przystrajaniem świątyń, aby były one gotowe na przybycie wielu wiernych podczas obchodów Nowego Roku, już za dwa dni.
Po przerwie na lunch ruszyliśmy do centrum pomocy dla ofiar niewybuchów, COPE . Laos, podobnie jak Kambodży ma w swojej historii smutny okres, który wciąż wpływa na życie ludzi w tym kraju. Podczas 9 lat trwania Wojny Wietnamskiej w Laosie (1964 - 73), ponad 270 milionów bomb kasetowych zostało zrzuconych na obszar tego kraju (więcej niż łaczna ilość bomb użytych podczas obu wojen światowych). Nawet 30% w tych bomb nie wybuchło i amunicja nie została z nich uwolniona a ich obecność wciąż przeraża mieszkańców Laosu. Pomimo wielu działań mających na celu usunięcie tych bomb, każdego roku setki ludzi zostaje poważnie okaleczonych a część z nich ginie, wśród ofiar połowa to dzieci. Do wybuchu dochodzi zazwyczaj, kiedy ludzie uprawiają pole, gotują na ogniu albo kiedy dzieci bawią się znalezionymi na polu metalowymi kulkami wielkości piłeczki tenisowej, nieświadome grożącego im, śmiertelnego niebezpieczeństwa :( COPE oferuje rehabilitację oraz dostarcza kule ortopedyczne, wózki inwalidzkie oraz protezy dla poszkodowanych. Co najważniejsze, daje im również nadzieję na normalniejsze życie.
Wieczorem przyszła pora na odwiedzenie promenady nad rzeką Mekong oraz nocnego marketu. Zauważyliśmy wydzielony obszar z nowymi straganami, drewnianymi, odpowiednio zadaszonymi, który wyglądał jak nowy, jednak tylko niewielka część ludzi handlowała właśnie tutaj. Zdecydowana wiekszość z nich nadal rozkładała swój towar na ulicy ciagnącej się wzdłuż promenady, która była niezwykle zatłoczona! Stragany ciagnęły się od punktu widokowego - zachód słońca (sunset viewpoint) aż do pomnika Chao Anouvong.
Informacje praktyczne:
- Bilet autobusowy do Thakhet (z Don Det) - 110 000 Kip / od osoby
- Bilet autobusowy do Vientiane (z Thakhet) - 80 000 Kip / od osoby
- Tuk-tuk z dworca autobusowego do centrum Vientiane - 30 000 Kip
- Bilet wstępu do Wat Sisaket, Phrat Keo - 10 000 Kip od osoby
- Wstęp do centrum COPE jest darmowy, jednak na końcu wycieczki można wesprzeć organizację w ich niezwykłych działaniach!
Subscribe via RSS