Nasza przygoda w Kambodży właśnie się rozpoczęła, witaj Sihanoukville!
Monika Suchoszek
W skrócie wyglądało to tak. Po kilku tygodniach spędzonych na trekkingu w Himalajach, polecieliśmy do Bangkoku, aby tam rozpocząć drugi etap naszej podróży, tym razem w bardzo odmiennym klimacie :) Naszym pomysłem było wyruszenie najpierw do Kambodży, następnie Laosu i z powrotem do Tajlandii, przemierzając ją od północy na południe i kończąc ponownie w Bangkoku. Mieliśmy szczęście zatrzymać się w hotelu, którego właściciel był na tyle miły, że pozwolił nam zostawić nasz sprzęt trekkingowy u siebie w magazynie do czasu, aż wrócimy spowrotem do Bangkoku. Nasze plecaki stały się niespodziewanie lekkie i był to znak, że czas wyruszyć do Kambodży :D
Za pomoca serwisu Uber zamówiliśmy z samego rana przejazd to dworca autobusowego Ekkamai (Eastern Bus Terminal), gdzie od razu złapaliśmy autobus do miasta Trat (dwie różne firmy, 230B THB od osoby, średnio odjazd co godzinę). Po 7 godzinach jazdy bez żadnego przystanku dojechaliśmy do dworca autobusowego w Trat, gdzie po chwili znaleźliśmy minivan jadący do granicy z Kambodżą (120THB, 1.5 godziny). Punkt graniczny Cham Yeam przekroczyliśmy pieszo po okazaniu e-wizy, którą uzyskaliśmy przez internet. Jedynie za pomiar temperatury ciała załaciliśmy dodatkowe 20 THB co było ogólnie komiczną sytuacją. Moja temperatura rzekomo wynosiła 34 stopnie co jest w zasadzie pierwszysm krokiem do hipotermii ale wciąż dostałam pieczątkę, że jestem zdrowa. Oczywiście nikt nawet nie spojrzał na ten świstek przy kontroli, był to po prostu jeden ze sposobów na uzyskanie dodatkowych pieniędzy od turystów. Po kilku minutach byliśmy już w Kambodży! :D
Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre ze względu na bardzo natarczywych taksówkarzy, jednak okazało się, że jest to specyficzna grupa ludzi i w każdym kraju byli równie irytujący. Praktycznie nigdy nie korzystaliśmy z ich usług a spod granicy do miasta Koh Kong podjechaliśmy tuk tukiem (150 THB) z kierowcą, który nie mówił nic a nic po angielsku :) Zapłaciliśmy kierowcy w tajskiej walucie a on wydał nam resztę w kambodżańskiej, ogólnie zapomnieliśmy sprawdzić kursu wymiany, ale okazało się, że kierowca był uczciwy i dobrze wszystko przeliczył. Znaleźliśmy pensjonat (guesthouse to najczęściej spotykany typ noclegu w przedziale cenowym od kilku do 20$) niedaleko rzeki, z dobrymi recenzjami na google maps i bez problemu znaleźliśmy tam pokój. Od właściciela od razu kupiliśmy bilety na autobus do Sihanoukville, następnego dnia rano (7$ od osoby). Jedynym problemem było znalezienie bankomatu, gdzie moglibyśmy wypłacić dollary, które okazały się być najbardziej przydatną walutą przy płaceniu za noclegi, posiłki i transport w Kambodży. Wyszło na to, że jedna z naszych kart miała niski limit wypłat, więc warto te kwestie dokładnie sprawdzić przed wyjazdem. W lokalnej walucie, rielu kambodżańskim, płaciliśmy za drobne zakupy, poniżej 1$ jak owoce czy przekąski na straganach. Bardzo często drobną resztę dostawaliśmy w lokalnej walucie, dlatego nigdy jej specjalnie nie wymienialiśmy a kurs był zawsze ten sam (1$=4000KHR).
Kolejnego dnia o poranku, kierowca tuk tuka podwiózł nas na dworzec i wskazał autobus jadący do Sihanoukville co było bardzo przydatne. Zazwyczaj dojazd na miejsce odjazdu autobusu był zawarty w cenie biletu. Przez kolejne 5 godzin podziwialiśmy piękne widoki na niesamowicie zielone podmokłe łąki z przechadzającymi się po nich ogromnymi bawołami. Dodatkowo przykuł moją uwagę niezwykły kontrast pomiędzy ziemią w kolorze rdzawym, pomarańczowym a zielonymi lasami i łąkami, wyjątkowy widok! :)
Kolejne dwie noce postanowiliśmy spędzić niedaleko Otres Beach, która znajduje się około 5km od centrum miasta, gdzie zatrzymał się nasz autobus. Po raz kolejny skorzystaliśmy z tuk tuka (5$), który zawiózł nas do hotelu. W okolicy Otres Beach znajduje się kilka małych ulic pełnych barów, trochę sklepów, salon fryzjersko-kosmetyczny oraz wiele hoteli i domów gościnnych. Nie jest tutaj zbyt tłoczno, zarówno na plaży jak i w miasteczku, gdzie panuje miła atmosfera. Zauważyliśmy jednak, ogromny plac budowy w pobliżu (dobre kilkaset metrów!), gdzie powstanie kurort wypoczynkowy budowany przez chińskich inwestorów, co z pewnością zmiani charakter tej okolicy w przyszłości.
Kolejny dzień chcieliśmy spędzić na jednej z wysp i okazało się, że najłatwiejszą opcją będzie wykupienie całodniowego rejsu łódką na trzy różne wyspy (15$ od osoby). Dzień zaczęliśmy od śniadania przygotowanego przez organizatorów a po około 15 minutach rejsu łódką dotarliśmy do pierwszej wyspy, gdzie mieliśmy przerwę na nurkowanie z rurką (ang. snorkeling). Okazało się, że nie zatrzymamy się na tej wyspie tylko od razu płyniemy na znacznie większą, Koh Ta Kiev, gdzie spędziliśmy kilka godzin na opalaniu, pływaniu w wodzie oraz spacerach po wyspie :D Woda u wybrzeży Kambodży jest niesamowicie ciepła, około 29-30 stopni Celsjusza! Wieczorami nawet odczuwaliśmy, że woda jest cieplejsza niz powietrze co z łatwością zatrzymywało mnie na długo w morzu. Właściwie, cały rok temperatury wody utrzymują się powyżej 28 stopnii, co dla osoby spędzającej każde wakacje w dzieciństwie nad zimnym Morzem Bałtyckim jest wręcz nie do uwierzenia. Gdy tam woda osiagnęła 18 stopni to już było szaleństwo, widocznie moje oczekiwania jako dziecko były niższe :D Wreszcie nadszedł czas lunchu i w zasadzie byliśmy mile zaskoczeni, że kurczak z grila z ryżem i warzywami tak nam smakował. To chyba przez te cudowne okoliczności przyrody :D
Po południu, w drodze powrotnej do Otres Beach ponownie zatrzymaliśmy się przy jednej z wysp, aby popływać i podziwiać podwodny świat. Poniżej kilka zdjęć uchwyconych kamerą GoPro Hero 3+. Niestety maski i rurki dostępne od organizatorów nie były dobrej jakości co utrudniało nurkowanie, dlatego postanowiła po prostu popływać w cieplutkiej wodzie a poźniej pooglądać zdjęcia zrobione przez Sebastiana :)
Na drugą noc przenieśliśmy się do małego drewnianego bungalowa, gdzie dostępny był również basen i sauna dla gości. I dopiero teraz dotarło do nas, w jakim celu przyjeżdża tu większość turystów. Tanie drinki i sporo barów, gdzie można potańczyć sprawia, że życie towarzyskie kwitnie tutaj przez cały czas. I tym razem zatyczki do uszy się przydały, gdy sąsiedzi z domku obok postanowili urządzić imprezę na werandzie. Następnego dnia obudziliśmy się z ogromnym gekonem nad naszymi głowami, miał dobre 30cm długości (przynajmniej wiemy skąd nagle wzięły się bobki na naszym łóżku :p). Po śniadaniu, kiedy imprezowicze wracali powolnymi krokami do swoich pokoi, minivan do miasta Kampot, przyjechał po nas z typowym dla tego kraju opóźnieniem. Początkowo bardzo cieszyliśmy się z dobrego stanu pojazdu i tego, że nie było bardzo tłoczno w środku. Nasza radość nie trwała długo, gdyż po kilku kilometrach musieliśmy przesiaść się do innego, który już miał sporo pasażerów w środku. W taki oto sposób wylądowałam na ostatnim siedzeniu, pośród plecaków bo podobno ja najbardziej tam pasowałam rozmiarami. Już po zakończeniu wyprawy musze stwierdzić, że jazda autobusem czy minivanem w Kambodży oraz Laosie to była jedna wielka loteria :D
Subscribe via RSS